Kawy? Herbaty? Każdy kto przyczynił się do tego, że dzieci w Nakuru mają dom – świętuje dziś z nami!
To nietypowy dom dziecka w Kenii, którymi małymi krokami próbuje osiągnąć stabilność finansową i niezależność od darowizn dobrych ludzi.
Regina i Steve świętują dziś wraz z lokalną społecznością, a my świętujemy z Wami i dziękujemy z całego serca za każdy 1 zł przekazany na ten cel.
To nie jest skarbonka bez dna!
Pierwsze wspomnienia z pobytu wśród dzieci oraz szczegóły całej budowy i projektu od samego początku do dnia dzisiejszego znajdziesz na stronie www.majaprzyszlosc.org.pl/dom-dziecka-kenia,
A tak to się zaczęło.…
„Gdy wchodzę do pokoju, Joshua łapie mnie za nogi i praktycznie przewraca na ziemię, starając się nie stracić równowagi łapię siedzisko z leżącą Rael, przez długość wykładziny biegnie na ratunek 3letnia Naomi, a a z drugiej strony zaalarmowany 7 letni Timothy i wpadają na siebie, praktycznie taranując mnie przy okazji zamiast ratować. Patrzymy wszyscy na siebie z powagą oceniając szkody, po czym wszyscy wybuchamy śmiechem.
W drzwiach pokoju dziennego pojawia się Regina i pytając o powód tej ogólnej radości, podaje mi jednocześnie na ręce maleńka Esther, a sama siada na podłodze, by przewinąć Mari i Deborę.
Opowiadamy o awarii w swahili i angielskim, a z boku przysłuchuje się temu jeszcze Jane, która właśnie wyszła z kuchni. Regina prosi ją o poskładanie wypranych spodni i rajstopek pozostałych dzieci, a Jane usiadłszy wygodnie na kanapie zaczyna przewijać je stopami i elegancko układać na stosik, przygładzając czasem piętą, a czasem łydką. Wada rozwojowa powoduje, że nie korzysta z rąk. Mija kilka minut, gdy w skupieniu ogarniamy dzieciaki – Regina korzysta z okazji, by pogłaskać Rael i przytulić kilkumiesięczną Mari, bo jest dziś niespokojna.
Zza okna dobiega dźwięk parkowane auta, co oznacza, że tata wrócił do domu. Ogólny harmider i zamieszanie pozwalają przypuszczać, że przyjechał już także Ramsey i Charles. Pierwszy wpada do domu jak burza, a drugi poruszając się na kolanach, aczkolwiek z równym entuzjazmem, którego porażenie mózgowe nie zmniejszyło w żadnym stopniu. Dzieci witają Steva okrzykami „daddy!” (tłum.”tatuś!”) i pchają mu się na ręce. Zanim tata weźmie najmniejsze w ramiona, umyje ręce w misce, bo bieżącej wody nie ma i donoszona jest z zewnętrznego „tanku” (baniaka).
Siedząc w samym epicentrum tych wydarzeń, rozglądam się z pewnym niedowierzaniem. Przyzwyczajona przez lata pracy z dziećmi Afryki i sierocińcami wiem, że atmosfera bywa przygnębiająca, wzajemne relacje mocno formalne, a dzieci nie maja prawa głosu, są uciszane i maja być „grzeczne”. W znaczeniu niezauważalne i nie sprawiać kłopotów. Na porządku dziennym jest także uderzenie, bicie po głowie.
Tutaj jest inaczej. Nie jest to także „ochronka”, gdzie w zamian za dofinansowania i datki od ludzi, trzyma się dzieci latami – do
pełnoletności lub wcześniejszej ucieczki. Regina złamała schemat. Okazało się, że przygotowanie dziecku dokumentacji adopcyjnej nie jest w Kenii niemożliwe. Jak sama mówi – tylko w dobrej rodzinie dziecko ma szanse dojrzewać prawidłowo i rozwinąć skrzydła. Dlatego właśnie jej celem jest przede wszystkim faktyczna adopcja dzieci i trafiło ich już wiele do rodzin kenijskich i adopcji międzynarodowej.
Nie domyślamy się obserwując dzieciaki, że znaleziono je na śmietnikach, są ze związków kazirodczych, co równa się tam ze skazaniem na śmierć, uratowane z ulicy, po porwaniu, oddane przez mamę z rodziny przestępczej, by jej dziecko uratować przed takim samym losem, a także głodzone i maltretowane przez matkę, co stanowić miało formie zadośćuczynienia za to, że sama jest potwornie bita….
Dziecko to cud. I za takie uważa je Regina i Steve, dlatego za wszelką cenę starają się o pełne rodziny dla wszystkich Podopiecznych. Więcej na www.majaprzyszlosc.org.pl/dom-dziecka-kenia