Wizyta rodzica w Nepalu

To był jeden z trudniejszych miesięcy w Fundacji,  a jednak wyjątkowy. Po raz pierwszy od rozpoczęścia programu Adopcja Serca, doszło do spotkania Rodzica Adopcyjnego z dzieckiem. Wszyscy byliśmy bardzo przejęci. Nasz podopieczny o niczym nie wiedział, ale ma pełną świadomość, że jest na tym świecie ktoś, kto mu pomaga. Ktoś, kto jest daleko, ale jednocześnie bardzo blisko.

Takie spotkanie to ogromna radość, ale także ogromna odpowiedzialnośc misjonarki i odwiedzającej osoby za to co wydarzy się później, gdy wizyta dobiegnie końca.

Wielokrotnie podkreśla to Aleksandra, misjonarka i opiekunka placówki w Pharping, w rozmowach z nami:

„Podczas każdej wizyty naszych darczyńców bacznie obserwujemy dzieci i brutalnie mówiąc – sprowadzamy je na ziemię. Dzieci marzą. Każdy z nas marzy. Jednak przepaść jaka dzieli ich, czyli naszych podopiecznych, a naszych Darczyńców jest niemierzalna i naprawdę trudna do wyobrażenia sobie, gdy nie jest się tutaj – na miejscu. (…)

Kiedy ktoś przyjeżdza do nas w odwiedziny, czasami dzieciaki zachowuja się tak, jak w dawnych czasach, gdy Indianie zobaczyli „białego” w dżungli. Cokolwiek biały miał  to „buch” na siebie i… jestem taki sam. A raczej wrażenie, że jest taki sam…  Wcześniej nie wiedziałam, że kontakt naszych dzieci z szeroko rozumianym zachodem, może być niebezpieczny… Wiąże się  z nadziejami zupełnie bez pokrycia – nikt teoretycznie dzieciom niczego nie obiecuje, ale ich wyobraźnia działa. Przekładając to na sposób myślenia lokalnych dzieci – z naszej perspektywy można byłoby powiedzieć naiwny. Szczególnie starsze, sieroty i półsieroty,  myślą, że jak ktoś przyjechał do nich, to ma pieniedzie i może zabierze je ze sobą… Mieliśmy podobne sytuacje. Później kilka tygodni pracuje się z dzieckiem, aby wyprowadzić je z tej tzw. przez nas „głupawki szczęścia”.

To spotkanie było krótkie, kilkugodzinne. Bardzo żałujemy, że nie mogliśmy być naocznymi świadkami spotkania. Było pięknie i wzruszająco. Chłopiec głęboko przeżył spotkanie ze swoim „Ktosiem”. Wizyta była inna niż te, które znała misjonarka z wcześniejszych doświadczeń. Właśnie w kontekście robieia dziecku złudnych nadziei – nie zostały rozbudzone. I za tę wrażliwość dziękujemy Rodzicowi.

Oto relacja Rodzica:

Korzystając z okazji pobytu w Katmandu postanowiliśmy z kolegą odwiedzić dzieciaki z Karunika Tuition Center, a szczególnie spotkać się z Arunem – moim 10 letnim podopiecznym. Pharping, gdzie misjonarka mieszka i prowadzi dom dla dzieci z niepełnych lub bardzo biednych rodzin, jest oddalony od Katmandu o godzinę jazdy. Udaliśmy się tam autobusem lokalnym.

Po dotarciu na miejsce zaczęliśmy się rozpytywać miejscowych o Karunika Tuition Center lecz nikt nie potrafił wskazać nam tego miejsca. Chodząc tam i z powrotem po całym Pharpingu po godzinie myśleliśmy już że wrócimy z kwitkiem aż niespodziewanie przechodząc koło grupki dzieciaków zaświeciło się światełko w tunelu gdyż jena z dziewczynek powiedziała że nas zaprowadzi. Parę razy nieśmiało powtarzała „Ola” – w pierwszej chwili nie wiedzieliśmy o co chodzi ale po chwili zaskoczyliśmy że chodzi jej o imię  Aleksandra więc wiedzieliśmy że ”jesteśmy w domu”. Okazało się że dziewczynka była przez jakiś czas podopieczną pani Aleksandry. Kiedy dotarliśmy na miejsce pani Ola była kompletnie zaskoczona a po opowiedzeniu jej jakie mieliśmy trudności żeby ją odnaleźć i jak w końcu przypadek postawił na naszej drodze dziewczynkę byłą jej podopieczną, powiedziała że musimy mieć dobrą karmę.

Ola jest bardzo skromną osobą i nie lubi być fotografowana. Jako że była godzina 12 a dzieciaki przebywały w szkole Ola oprowadziła nas po Pharpingu najpierw pokazując nam warunki w jakich mieszkają jej podopieczni (są to głownie małe dwuizbowe pomieszczenia: jedna na dole (klepisko z paleniskiem, plastikowymi pojemnikami na wodę, garnkami i miskami) i druga na górze (wejście po drabinie gdzie jest miejsce do spania- dziecko śpi zazwyczaj z rodzicem z braku miejsca), bez prądu i kanalizacji. Potem odwiedziliśmy parę świątyń buddyjskich. W całym Phaprpingu (w Katmandu też) widać jeszcze zniszczenia spowodowane trzęsieniem ziemi z 2015 roku.

Po powrocie zjedliśmy obiad z Olą i Manuką (hinduską pomocniczką Oli) a po obiedzie zaczęły schodzić się dzieciaki, które u Oli mają świetlicę gdzie mogą odrobić lekcje i się pobawić, gdzie dostają ciepłe posiłki, gdzie przychodzi nauczyciel muzyki i uczy je grać na instrumentach. Spotkałem się ze „swoim” Arunem – nieśmiałym chłopcem, trochę „opóźnionym” w wyniku wcześniejszego niedożywienia i braku witamin mimo to sumiennym uczniem wykazującym zainteresowanie piłką nożną i muzyką.

Arun zaprezentował nam trochę folkloru muzycznego którego nauczył się u Oli. Dzieciaki obdarowały nas ręcznie haftowanymi szarfami i bransoletkami, które robią zaktywizowane przez Olę miejscowe kobiety a które czasami udaje się Oli sprzedać żeby zasilić kasę przeznaczoną na prowadzenie domu dla dzieci. Jako że musieliśmy zdążyć na autobus powrotny do Katmandu nie spotkaliśmy się ze wszystkimi dzieciakami. Obiecaliśmy Oli wspierać ją dalej w tym co robi a robi bardzo pożyteczną robotę za którą należy jej się przeogromny szacunek. Taką kobietę można tylko podziwiać za to czego się podjęła kosztem tylu wyrzeczeń-jeszcze raz wielki szacun. Piotr

Z ostatniej chwili:

Dostałem właśnie od Oli informację że wszystkie  dzieciaki pozdawały egzaminy do następnej klasy a Arun w swojej był najlepszy ;-)

Jeśli chciałbyś zostać Rodzicem Adopcyjnym dziecka z Nepalu (lub innego kraju) – zajrzyj tutaj: http://www.majaprzyszlosc.org.pl/adopcja-serca

Nasi darczyńcy